Taka szkoła…
Około 8.30 nasza znajoma, 3-letnia Sil, która
mieszkała w tej samej normańskiej willi co przedstawiciele szkół
partnerskich w programie Comeniusa, wybierała się do przedszkola zaopatrzona
w wypchany plecak, butelkę z mlekiem i zabawkę. Jeszcze wtedy nie wiedziała,
że spotkamy się już wkrótce tym razem w szkole im. Einsteina w De Haan.
.
W przedszkolu, do którego chodzi Sil jest
wspaniały kolorowy hol.
Sale dla przedszkolaków są niewielkie, ale
urządzone bardzo pomysłowo i praktycznie tak, aby nauczyciel mógł ogarnąć
kilkunastoosobową grupę maluchów.
Już najmłodsze dzieci w czasie robienia prac
plastycznych posługują się nożyczkami, a obcowanie z komputerem również nie
jest im obce.
Podobał mi się korowód przedszkolaków idących
do łazienki (chyba spowodowały to krówki, którymi częstowaliśmy dzieciaki w
czasie wizyty!) oraz ich niebywała samodzielność w ubieraniu się, którą
zaprezentowały nam przed wyjściem na szkolny basen.
Notabene, takiej samodzielności w tak młodym
wieku polskie dzieci nie prezentują, bo ich opiekunowie po prostu do tego
nie dopuszczają - właściwie nie wiadomo, dlaczego.
Natomiast belgijska uczennica na pierwszy
rzut oka wcale nie różni się od polskiej.
Szkoła w De Haan ma wielki hol z wydzielonym
miejscem do zabawy, gdzie można poczekać na lekcje, są w nim też gabloty
pełne „skarbów” od szkół partnerskich oraz aktualna wystawka na temat
Halloween.
Świetlica w szkole podzielona jest na kąciki
zabawowe, w których jednocześnie mogą przebywać 2-3 osoby.
Niektóre drzwi sal lekcyjnych od strony
korytarza poobwieszane są fotografiami uczniów.
Ściany korytarzowe wyklejone są pracami
uczniów związanymi z kolejnymi projektami Comeniusa.
Mieliśmy okazję obserwować lekcję
flamandzkiego w jednej z klas piątych lekcję, którą prowadził uczeń
natomiast nauczyciel mu pomagał.
Belgijskich uczniów chyba najbardziej
zainteresował język polski, bo chcieli, aby się im przedstawić w języku
polskim oraz napisać imiona na kartkach. Było przy tym sporo śmiechu.
Chętnie też pozowali nam do zdjęć oraz
fotografowali się razem z nami.
Widzieliśmy też kilka ciekawych rozwiązań, a
wśród nich: sposób na „magazynowanie” rysunków dzieci, apteczkę w szafie,
T-shirt wiszący pod sufitem w gabinecie dyrektora, dyndające w sali
lekcyjnej zepsute płyty kompaktowe.
Na lekcjach podobnie jak u nas odbywała
się w starszych klasach praca w grupach tyle, że można było zająć bardziej
niż u nas swobodne pozycje np. na podłodze.
Jak dało się zauważyć w jednej sali lekcyjnej
uczono, sądząc po różnorodności środków dydaktycznych kilku różnych
przedmiotów.
Lekcje w klasach pierwszych też były podobne
do polskich.
Twórczy bałagan bardzo pomagał Robinowi w
skupieniu się na tym, co robił.
W każdej klasie znajdował się włączony
komputer, z którego w każdej chwili można było skorzystać.
Wizyta w szkole im. Einsteina w De Haan była
dla mnie niezapomniana i inspirująca.
|